Niedawno Sejm przegłosował nowelizację ustawy o bezpieczeństwie żywności i żywienia. Główna zmiana to wprowadzenie zakazu sprzedaży i reklamy niezdrowej żywności w szkołach i przedszkolach. Nie wierzę w skuteczność tych zmian. Choć założenia są słuszne, jest to jedynie ledwo zauważalny krok w kierunku poprawy odżywiania u dzieci. Usunięcie śmieciowego jedzenia ze szkół będzie (bo dopiero od 1 września przyszłego roku) co najwyżej niewielkim utrudnieniem w ich zakupie. Kiedy jestem na spacerze z córką, widzę dzieciaki wychodzące ze szkoły. Większość z nich wcina batony, ciastka, zapiekanki, słodkie bułki. Jeżeli nie znajdą ich w szkole, pójdą na drugą stronę ulicy, kupią w drodze do domu lub dostaną rano od rodziców. Kiedyś myślałam, że statystyki mówiące o otyłości wśród nastolatków są przesadzone. Nie są!

Jestem niedowiarkiem.

Nie wierzę, jakoby zamknięcie sklepików z fast foodami w szkołach miało przynieść zmiany w kierunku zdrowego odżywiania. Rząd każe nam wierzyć, że nastąpił jakiś przełom w walce z otyłością wśród dzieci. To pachnie zwykłą kiełbasą wyborczą. Czy tą sprawą musieli zająć się posłowie? Przecież dyrektorzy szkół decydują, komu wynająć lokal, na jakich warunkach i co będzie w nim sprzedawane. Są szkoły, w których od lat dzieci mogą zjeść zdrowe i atrakcyjnie wyglądające drugie śniadanie. Potrzebne było zaangażowanie szkoły, rodziców i świadomość wagi problemu, a nie ustawa. Zastanawia mnie także, jakie produkty będzie można sprzedawać, kiedy półki w sklepikach zrobią się już puste. Zgodnie z ustawą to minister zdrowia określi grupy produktów przeznaczonych do sprzedaży dzieciom. Mam obawy, czy nie stworzy to okazji do łapówek i ustaleń dostosowanych pod konkretnych producentów żywności.

Możemy spać spokojnie?

Zakaz sprzedaży śmieciowego jedzenia w szkołach nie sprawi, że nastąpi koniec podjadania czipsów i batoników na przerwach. To nie sklepiki szkolne są winne otyłości wśród dzieci. Pisałam już o tym w tekście – Kto ponosi odpowiedzialność za otyłość u dzieci? Moim zdaniem, zakaz sprzedaży śmieciowego jedzenia niewiele zmieni w tej kwestii. Nie wierzę w skuteczność samych zakazów i nakazów. Przecież zakazany owoc najlepiej smakuje. Kluczem do sukcesu w walce z otyłością u dzieci jest edukacja i jeszcze raz edukacja oraz przykład rodziców. Sklepik ze zdrową żywnością nie uzdrowi sytuacji.  Jeżeli dziecko nie ma wyuczonych wzorców, nie oszukujmy się, że chętnie sięgnie po jabłko i marchewkę zamiast chipsów i soku. Zwłaszcza, że w domu na obiad czekają frytki. Jeżeli my nie pokażemy na własnym przykładzie, co warto jeść, zrobi to za nas reklama.

Wiem, że moja córka pozna smak żelków i wciągający efekt chrupania chipsów. Nie uniknę jej ochoty na coś słodkiego po obiedzie i świecących oczu na widok kolorowych lizaków. Chciałabym, aby w przyszłości zdecydowanie wolała drugie śniadanie przygotowane przez mnie, a zamiast kupnych słodyczy – domowe gryczane muffinki.