Najprawdopodobniej ostatnie gorące popołudnie w tym roku spędziłam w klimacie francuskim. „Wszystkich zakochanych i stęsknionych atmosfery francuskiego Bistro” zapraszam do skosztowania razem ze mną.

Mąż, znajomi i ja, od czasu do czasu bujająca wózek z córeczką, zajęliśmy miejsce na dworze pod parasolem, co później okazało się bezcenne. Ale od początku. Zamówiłam pierś z kaczki w sosie z jabłek, zapieczone ziemniaki i sałatkę z warzyw sezonowych. Była to cukinia, papryka i pomidory.

 

 

Oho! Ktoś chce podjeść winogrono, które znalazło się w słodkim sosie.

 

 

Jedliśmy spokojnie, delektując się różnorodnością smaków, kiedy usłyszeliśmy grzmoty zwiastujące burzę. Zaczęło padać, więc szybko schowaliśmy się do środka. Tam klimatycznie. Nawet francuskie piosenki próbowały przenieść nas do Francji.

 

 

Zdecydowaliśmy, że poczekamy, aż deszcz przestanie padać. Zapowiadało się dość długie czekanie, więc zamówiliśmy desery. Spodobało mi się naczynie na krem brulee. Idealnie pasowałoby na moją zapieczoną kaszę jaglaną z wiórkami kokosowymi, którą zrobiłam na śniadanie.

 

 

Trudno było mi cokolwiek wybrać, ponieważ z powodu skazy białkowej córki musiałam zrezygnować z produktów mlecznych. A desery choć pyszne zawierały lody, masło lub śmietanę. Kucharz zgodził się przygotować mi spoza karty francuskiego naleśnika z malinami, czekoladą i płatkami migdałowymi. Byłam zachwycona i nie czekając długo zabrałam się za deser. Z całej tej radości nie zrobiłam zdjęcia, a wyglądał powalająco.

Teraz, kiedy oglądam zdjęcia, uświadomiłam sobie, że wszystko nam smakowało, ale też kusiło na talerzach innych i dlatego sobie nawzajem podjadaliśmy.

Na pewno jeszcze nie raz tam będziemy.

Privacy Preference Center