Styczeń to miesiąc, w którym w aptece nagle wzrasta liczba pacjentów kupujących plastry nikotynowe i preparaty na odchudzanie. Mówiąc krótko – robimy noworoczne postanowienia. Kiedy postanawiamy, że przechodzimy na dietę lub zaczynamy zdrowo się odżywiać, najczęściej odrzucamy słodycze. Tak też kojarzy się odchudzanie – zero słodyczy i żadnych odstępstw. „Odstępstwo” to niefortunne słowo. Z definicji jest negatywne, jakby zjedzenie kawałka czekolady miało być czymś złym. Ktoś zapyta:
„A nie jest?!” Mim zdaniem – zdecydowanie nie!

Kiedyś w nowym roku postanawiałam, że nie będę jeść słodyczy. W efekcie po kilku dniach ta jedna myśl – „nie mogę jeść słodyczy” stawała się coraz bardziej natrętna, a moją uwagę nadmiernie przyciągało wszystko, co w składzie miało dużo cukru. Pokusy, którym ulegałam, były częstsze i paradoksalnie jadłam więcej słodkich rzeczy niż przed postanowieniem. Dopiero, kiedy sobie odpuszczałam, wszystko wracało do normy. Od tamtej pory nie składam tego typu postanowień noworocznych. Nie sądzę też, że przez tabliczkę dobrej czekolady nagle utyję, ale o tym za chwilę.

Nie wierzę w jakąś magiczną moc nocy sylwestrowej.

Kiedyś z koleżanką, w drodze na imprezę sylwestrową nagrałyśmy film. Żałuję, że film przepadł wraz z telefonem komórkowym, ale to, co w nim mówiłyśmy, brzmiało mniej więcej tak:

– Jutro wszystko się zmieni, cały świat się odmieni…
– Miasto będzie piękniejsze, ludzie będą milsi, bardziej życzliwi.
– Marzenia się spełnią, wszystko się uda.
– Świat będzie lepszy, my będziemy lepszymi ludźmi…
– Hahahahaha!

Choć chciałyśmy w to wierzyć, nasz śmiech był silniejszy niż przekonanie, że jutro cokolwiek się zmieni. Następnego dnia wszystko było jak dzień wcześniej, nawet ludzie byli jacyś „wczorajsi”. Nie wierzę, że w jedną noc moje otoczenie zmieni się na tyle, że łatwiej będzie mi dokonać to, czego nie udało się przez lata. Obietnice składane od nowego roku często wynikają z presji, że każdy postanowienia noworoczne robić musi. Są sztuczne i dokonywane na chwilę, aby już w lutym o nich nie pamiętać. Tak naprawdę każdy moment na realizowanie celów jest dobry, a najlepszy jest ten, na który jesteśmy gotowi i przygotowani, a nie kiedy wynika on z presji robienia postanowień noworocznych.
*Zacznę zdrowo się odżywiać.
*Schudnę.
*Nie będę jeść słodyczy…
Dlaczego właśnie słodycze idą na pierwszy ogień?

Błędne myślenie o słodyczach bierze się z kategoryzowania jedzenia na dobre i złe, na tuczące i dietetyczne. Taki podział, częściowo wykreowany przez dietetyków i media, jest mocno naciągany. Ale zacznijmy od początku…

Jedzenie dostarcza nam przede wszystkim wartości odżywcze i energię do życia, czyli kalorie. Nasz organizm to wielka, żywa fabryka, która wymaga stałego dopływu energii potrzebnej m.in. do produkcji białek, trawienia pokarmu, pracy mózgu i mięśni. Organizm pozostaje w równowadze energetycznej i nie tyje, ani nie chudnie, jeżeli otrzymuje tyle kalorii, ile potrzebuje. Znaczne odchylenia w jedną i druga stronę nie są korzystne. Długotrwały nadmiar kalorii zostanie magazynowany w postaci tkanki tłuszczowej. Natomiast znaczne ich ograniczenie powoduje spowolnienie metabolizmu, a w momencie powrotu do kaloryczności sprzed diety, organizm ma już mniejsze potrzeby energetyczne i ich nadwyżkę odkłada. Ten prosty mechanizm pokazuje, dlaczego restrykcyjne Diety nie działają i kończą się efektem jo-jo:

nadwaga -> znaczne ograniczenie kaloryczności -> spowolnienie metabolizmu ->
mniejsze potrzeby energetyczne -> zwiększenie kaloryczności -> nadwaga

Jedzenie to energia

Jedzenie jest nam potrzebne, aby żyć, poruszać się i myśleć. Jedzenie dostarcza energię. Także ten przysłowiowy kawałek czekolady. Wszystko. Kiedy spojrzymy na słodycze w tych kategoriach, okaże się, że ich zjedzenie nie musi nas wpędzać w poczucie winy. Wystarczy zadbać o to, aby pozostałe posiłki były bogate odżywczo. Zjadłeś pyszne ciasto upieczone przez mamę? Świetnie, zjedz za to mniejszą i lżejszą kolację. Ta metoda to bilansowanie posiłków. Poradniki dietetyczne opisują dokładnie, jaki powinien być rozkład energetyczny posiłków w ciągu dnia i ile energii ma pochodzić z białek, a ile z tłuszczów i węglowodanów. Nie musisz tego wiedzieć, nie musisz znać swojego BMI, RMR, Protein Factor ani nawet PPM. Bilansowanie posiłków to zdrowy rozsądek. To odpuszczenie sobie zakazów, pozwolenie na przyjemności bez wyrzutów sumienia. To jednocześnie świadome jedzenie i podejmowanie decyzji, co chcę zjeść, a z czego mogę zrezygnować. To wreszcie zdrowe odżywianie uwzględniające różne okoliczności, jak święta, czy wakacje.

Nie ma tuczących potraw

Gdyby zrobić sondę uliczną na temat tuczących produktów, respondenci bez trudu stworzyliby obszerną listę. Na szczycie takiej „czarnej listy” znalazłyby się: makaron (a spaghetti na pewno), chleb (bez wyjątków), ziemniaki (trzeba odrzucić), czekolada (numer 1 na liście), orzechy (bomba kaloryczna) i ser (sam tłuszcz). Nie mogę się z tym zgodzić. Każdy z tych produktów dostarcza potrzebną energię i wartości odżywcze, a kluczowe jest z czym je jemy i w jakiej ilości. Dzielenie jedzenia na tuczące i nietuczące powoduje, że zjedzenie czegoś słodkiego traktujemy jak odstępstwo od zdrowego odżywiania. Oczywiście są produkty wysokokaloryczne i mniej, ale to nie produkty tuczą, tylko ich nadmiar. Mnie bardziej przekonuje klasyfikowanie jedzenia pod kątem jego gęstości odżywczej, czyli ile składników odżywczych (zwłaszcza tych nie dostarczających energii, jak witaminy, minerały błonnik, aktywne substancje roślinne) jest w danej liczbie kalorii. Im więcej tych składników w określonej liczbie kalorii, tym produkt ma większą gęstość odżywczą. Oznacza to, że mając swoje zapotrzebowanie na energię, ważne jest, czy będą to puste kalorie, czy  jednocześnie dostarczymy cenne dla nas składniki. Warto więc częściej sięgać po produkty o dużej gęstości odżywczej i rzadziej jeść te uboższe, a nie kierować się tym, czy coś jest „tuczące” czy nie.

Życzę Wszystkim równowagi i harmonii na talerzu oraz w rozpoczynającym się Nowym Roku.