Grudzień to miesiąc, który zawsze skłania mnie do refleksji i podsumowań. Myślę wtedy o zmianach, które zadziały się w mijającym roku. Głęboko w szufladzie odnajduję kartkę, na której co roku zapisuję, jak wyobrażam sobie siebie za rok. Czasem śmieję się z tego, czasem odkrywam, że wiele ważnych celów udało mi się zrealizować. I tak tworząc nowe zapiski, podsumowuję mijający rok.

Zaakceptowałam fakt, że nie dam rady ze wszystkim.

Nie da się jednocześnie mieć wypucowanego mieszkania, codziennie ugotowanego obiadu, robić kariery zawodowej, podróżować, a przy tym mieć czas na sen, oglądanie seriali, fitness, czas dla samej siebie i na zabawę z dziećmi. Nie da się być wszędzie i zrobić wszystkiego. Nie da się! Kiedyś myślałam inaczej. Ba, ja usiłowałam tego dokonać.

Teraz wiem, że wszystko nie jest kwestią organizacji lecz priorytetów, a na pytanie: „Jak Ty wszystko ogarniasz?” Odpowiadam: „Nie ogarniam. Uczę się odpuszczać.”

Przeprowadziłam się na wieś.

Mieszkanie w centrum miasta dawało mi ogromne możliwości, ale też niesamowicie męczyło.  Myślę, że jednym z powodów przewlekłego zmęczenia, które wtedy odczuwałam, był hałas. Teraz, kiedy wracam do domu, mogę odetchnąć od zgiełku. Zwalniam. Wraz z przeprowadzką na wieś spełniło się także moje marzenie o uprawie przydomowego ogródka z warzywami i o jedzeniu malin z prosto krzaka.

Przestałam porównywać się do innych.

Zawsze znajdzie się ktoś, kto aktywniej realizuje się zawodowo, ma więcej czasu dla dzieci, częściej podróżuje, lepiej wygląda. Nie ma sensu porównywać się z innymi. Staram się żyć jak najlepiej własnym życiem, nie oglądając się na innych. Korzystam z doświadczeń, postaw, ale nie porównuję. Każdy jest w innym momencie swojego życia, ma inny bagaż doświadczeń i nie da się tego porównać.

Chcę mniej.

Nie kupuję niepotrzebnych rzeczy, nie zbieram i nie magazynuję przedmiotów, ubrań, pamiątek. Kupowanie kolejnej pary butów na wyprzedaży w celu poprawienia sobie humoru niczym się nie różni od czekolady na pocieszenie – może poczujesz chwilową ulgę, ale przyczyna problemów pozostanie.
Coraz bliższy jest mi minimalizm, jako bardzo praktyczne narzędzie ułatwiające życie. Mniej mebli to mniej sprzątania. Mniej ubrań to mniejszy problem, w co się ubrać. Mniej przedmiotów to wolna przestrzeń i wolny umysł. Mieć mniej, to więcej radości z tego, co już masz.

Przegoniłam słowo „muszę”.

Kiedy mam przed sobą nieprzyjemne zadanie, staram się nie mówić, że muszę je wykonać. Zadaję sobie raczej pytanie: „Muszę, czy chcę?”. Uświadomienie sobie wyboru całkowicie zmienia perspektywę. Mam przecież wybór. Nie muszę robić zakupów – mogę zjeść na mieście. Nie muszę gotować posiłków dla rodziny – mogę zamówić pierogi, a dzieciom zrobić kanapki. Kiedy zastanowię się, co tak naprawdę jest dla mnie ważne, dochodzę do wniosku, że

chcę ugotować obiad, bo zależy mi na swoim zdrowiu i zdrowiu najbliższych,
chcę zrobić zakupy, bo zależy mi na jedzeniu zdrowych produktów, itd.

Zamiana jednego słowa – „muszę” na „chcę” – zmienia sposób postrzegania. Sprawia, że nawet męczące czynności mogą być przyjemne, jeżeli nam na czymś zależy. Ilość moich obowiązków nie zmniejszyła się. Staram się jednak robić te rzeczy, które są dla mnie ważne.

Więc, kiedy chcę spędzić weekend z rodziną, zamawiam pierogi, a dzieci dostają kanapki.